Niby prawie wszystkie sceny z tajlandzkiego oryginału zostały przeniesione 1:1, ale nadal coś nie gra. Wersję pierwotną ogląda się z zapartym tchem, tutaj wieje nudą, tam czuć klimat tak gęsty, że można go ciąć nożem, a tu nic, zero. No i, oczywiście, w pierwowzorze główną rolę gra boski Ananda Everingham, a to daje plus milion do wzbudzania zainteresowania w widzu płci żeńskiej :>
Poza tym, wersja hamerykańska tłumaczona jest nam kroczek po kroczku, na wypadek, gdyby tępy odbiorca nie nadążył za zawiłościami fabuły, a mimo to i tak nie rozumiem końcówki ;;; Dlaczego Ben zaczął sobie smażyć ryj kablami, co chciał osiągnąć? O.O Bo jeśli chciał się zabić - istniały tysiące prostszych i skuteczniejszych sposobów.